Ale mogę pokazać Wam kilka fragmentów - jak ktoś będzie chętny poczytać, to bardzo proszę

_______________________
Fragment z rozdziału 7
* * *
Późny poranek mógł jednak być prawdziwym urzeczywistnieniem piekła na ziemi. Ba! Wizyta w piekielnej otchłani chyba nawet mogłaby być mniej nieprzyjemna od gehenny owego przedpołudnia. Elored nie potrafił sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek czuł się podobnie źle. Wątpił, czy w ogóle ktoś byłby w stanie czuć się gorzej od niego i przeżyć. Jedyną taką ewentualnością mogłyby co najwyżej stanowić żywe trupy, ściągane z zaświatów przez cadarskich kapłanów w jakiś plugawych obrzędach. Chyba tylko taka namiastka życia w martwym ciele byłaby gorszym cierpieniem, niż to, co obecnie przeżywał Elored…
Takie myśli przetoczyły się chwiejnie przez półprzytomny umysł młodego żołnierza w chwilę po pierwszym ataku mdłości wywołanym otwarciem oczu. Widział grube belki powały uparcie wirujące mu nad głową i pociągające za sobą do niezdrowego tańca ściany, meble, zasłony i masywny drewniany żyrandol. Cały pokój kręcił mu się przed oczyma, jakby ktoś zawiesił go na mocno skręconym sznurku.
Sprawcą jego potwornej męki był przenikliwy ból głowy pulsujący w głębi czaszki w rytm uderzeń serca i bezlitośnie wciskający do oczu łzy. Leniwie sączące się przez przysłonięte okno światło dodatkowo podrażniało nadwrażliwe zmysły, a przypływające na przemian fale zimna i gorąca rosiły mu czoło lepkim potem.
Elored leżał bezwładnie przez jakiś czas, zmagając się z uporczywymi mdłościami i zakrywając rękami oczy, co jednak nie pomagało w zatrzymaniu wirującego pokoju. W duchu przeklinał siebie i swoją głupotę, która kolejny raz skierowała go do oberży, by przepić resztę swojego marnego żołdu. Z minionej nocy nie pamiętał w zasadzie nic, co niestety nie było ostatnio niczym nowym. Tym razem jednak nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że zrobił coś, o czym pamiętać powinien. Co by to mogło być? Co mogłoby być na tyle znaczące, by w jakiś dziwny sposób dawać o sobie znać zza grubej kurtyny niepamięci? Nie wiedział. Dręczyło go to niemiłosiernie, lecz nawet to nie było w stanie załatać pijackiej dziury w jego umyśle. Oświecenie przyszło samo, kiedy pojękując wygramolił się z łóżka i zaczął zastanawiać nad miejscem, w którym się znajdował. A był to nieduży, ciasno umeblowany pokój z kolorowymi zasłonkami w oknach i chyba tysiącem małych drewnianych wisiorków i figurek poukładanych na wszechobecnych półkach. W powietrzu unosił się łagodny zapach kadzidła i pachnideł, który jednak obecnie tyko potęgował tętniący ból głowy. Na podłodze koło łóżka leżało grube baranie futro. Kiedy postawił na nim stopy i podniósł się niezdarnie z pościeli, stare deski potwornie zaskrzypiały pod jego ciężarem, jakby złośliwie chciały obwieścić jego przebudzenie. Opadł ciężko z powrotem na łóżko zaciskając oczy z bólu i wysiłku, po czym z przerażeniem stwierdził, że coś pod pierzyną się poruszyło.
- Mhh… Oszalałeś?... – zwinięta kołdra odpełzła leniwie na bok mrucząc sennie z głębi. Fala rudych włosów wylała się spod jej rąbka niedbale, kiedy zsuwająca się krawędź pierzyny odsłoniła linię zgrabnych pleców i ozdobioną pieprzykiem łopatkę. – Śpij jeszcze…
Przerażony Elored zerwał się na równe nogi i wyskoczywszy z łóżka zaplątał się w porozrzucane po całym pokoju ubrania. Stracił równowagę i wpadł z impetem na małą komódkę stojącą przy wejściu, na której ustawiona była niemała kolekcja figurek i kolorowych kamieni. Wszystkie z grzechotem rozsypały się na boki, a komódka wymownie trzasnęła, tracąc przynajmniej jedną z nóg.
- Przestań! – poderwała się z pościeli dziewczyna z rudym kołtunem na głowie, do reszty wybudzona ze snu. Jej przymrużone i podkrążone oczy sugerowały, że nie tylko Elored był tego dnia niewyspany. – Co ty wyprawiasz? – syknęła szeptem. – Przecież moi bracia cię usłyszą. Wracaj do łóżka – uniosła kołdrę zapraszająco, ukazując krągłość swojego nagiego uda. – No już!
- Ghh… Gdzie… - zdołał wydusić z siebie skołowany Elored, intensywnie masując właśnie potłuczone o komódkę ramię. Pulsujący ból szybko rosnącego siniaka chwilowo przyćmił podłe samopoczucie i wywołane całkowitą dezorientacją rozgoryczenie. – Gdzie ja jestem? – wyjąkał w końcu.
- Wygląda na to, że na podłodze – padła z lekka nadąsana odpowiedź. – I jeśli tak chcesz, możesz tam, waść, pozostać.
Zamiast silić się na odpowiedź, zaczął nerwowo szukać swoich ubrań, co kosztowało go niesłychanie wiele zdrowia ze względu na nieznośny ból w głębi czaszki. Z każdym gwałtowniejszym ruchem powracały zawroty głowy, przez które co chwilę musiał szukać oparcia w postaci krzesła, stolika, bądź dopiero co nadwyrężonej komódki. Wyciągnąwszy spod łóżka pogniecione spodnie, musiał odpocząć i zetrzeć z czoła zimny pot. Ze zdziwieniem stwierdził, iż nie ma bladego pojęcia, dlaczego są tak ubłocone, oraz skąd się wzięła ta pokaźna dziura na kolanie, ale jednak nie to było w obecnej sytuacji jego największą niewiadomą.
- Pani… - wymamrotał w końcu, naciągając niezdarnie na nogi brudne nogawki. - …Wybacz mi, proszę, wszystko, co tej nocy powiedziałem i zrobiłem… Bądź też nie zrobiłem – dodał po chwili zastanowienia, sięgając po pasek. Czuł teraz do siebie zupełną odrazę, nie potrafił się nawet odważyć, by spojrzeć jej w oczy. Siedział odwrócony do niej plecami i skupiał całą swoją uwagę na walce z ozdobną klamrą pasa w nadziei, że zaraz będzie mógł stąd uciec i zapaść się pod ziemię. - …Jeżeli oczywiście zrobiłem coś… Bo w zasadzie… Ja… Niestety nie pamiętam niczego…
- Czy ty... żarty sobie ze mnie stroisz? – zamiast oczekiwanego wybuchu gniewu, usłyszał w odpowiedzi ledwie słyszalne, pełne goryczy westchnienie, którego pomimo najszczerszych chęci nie potrafiłby puścić mimo uszu.
- …Nawet twego imienia – odparł z żalem i powoli odwrócił głowę, by móc wreszcie spojrzeć jej w twarz. Wierzył, że zdobywając się na to, zachowa chociaż odrobinę godności, lecz szybko tego pożałował. Tyle wyrzutu i żalu, ile dostrzegł w jej brązowych, lekko podkrążonych oczach, wystarczyłoby, by wdeptać go w ziemię.
- Co ty mówisz? Dlaczego to robisz...? – powtórzyła cicho, przeszywając go wzrokiem na wylot. – Jak możesz…?
- Wybacz mi, proszę cię – uniósł dłoń, by delikatnie dotknąć jej ramienia. – Ja nie chciałem…
- Ty draniu! – pisnęła wściekle dziewczyna i rzuciła się na niego, wymachując poduszką. – Ty świnio! To taki z ciebie kawaler? Wpierw miłość mi ślubujesz i w głowie zawracasz, a potem co? I teraz sobie tak po prostu wyjdziesz, tak? O, nie!...
Totalnie zaskoczony Elored zerwał się z łóżka jak oparzony, ale nie uchroniło go to przed wściekłym ciosem puchowego oręża. Trafiony w głowę nie zdołał utrzymać równowagi i runął na rozsypane po podłodze figurki i świecidełka. Mimowolnie wydał z siebie stłumiony jęk, kiedy kilka z nich boleśnie wpiło mu się w pośladek i dłoń.
- …Jak masz czelność! Myślisz, że jestem jakąś…?! Że tak można po prostu... Drabie ty! Jak mogłeś…? Jak mogłeś… tak zrobić? – dziewczyna niezdarnie wymachiwała poduszką nad pełznącym pokracznie Eloredem, starając się przy tym zasłaniać swoje wdzięki porwanym z łóżka kocem. Po kilku kolejnych wymachach przypadkową ofiarą furii padła półka z kolorowymi flakonikami, z których jeden poszybował na sąsiednią ścianę i rozbił się z trzaskiem. Powietrze wypełnił intensywny zapach pachnidła, a z rozprutej na gwoździu poduszki wystrzeliła chmura szarego i białego pierza, tworząc w pokoiku prawdziwą burzę śnieżną. Dziewczyna, niespodziewająca się takich skutków swojego ataku, zaplątała się w nieporadnie trzymany koc, a zmierzwiona fryzura opadła jej na twarz, przysłaniając do reszty pole widzenia.
- …Takie słówka piękne i ślubowania, by w serce samo trafić... Obyś usechł! – krzyczała. – Jak możesz kłamać, że nie pamiętasz? Ty padalcu! Ty ohydna żmijo!
Wykorzystując moment jej dezorientacji, Elored chwycił za rąbek koca i przyciągnął ją do siebie. Upadła na niego przewracając ze sobą krzesło i oparła się rękami na jego piersi. Ich oczy spotkały się. Wokół unosiła się prawdziwa kurzawa małych piórek.
- Przestań. Uspokój się – powiedział i zasłonił jej usta dłonią. Popatrzyła na niego zmieszana i rozgoryczona. Nawet pomimo zaczerwienionej twarzy i zupełnego nieładu na głowie, musiał przyznać, że jest naprawdę ładna. – Przecież twoi bracia…
- Wynoś się stąd! – krzyknęła i spróbowała się wyrwać z jego uścisku. – Wynoś się! Jesteś draniem! Nie chcę cię znać!... – w jej oczach zaświeciły łzy.
- Ale zaczekaj! Ja chciałem…
- Alita! Co się tam dzieje? – z dołu przez zamknięte drzwi dało się słyszeć wołanie. Niski kobiecy głos zmroził Eloredowi krew w żyłach. Dziewczyna też zdawała się na chwilę zastygnąć w bezruchu. Oboje popatrzyli na siebie ze strachem w oczach.
- Wszystko w porządku? – głos ponownie dobiegł zza drzwi.
- …Wynoś się stąd – szepnęła w końcu. W jej głosie zamiast gniewu brzmiał teraz raczej niepokój.
- Ale ja… - próbował wyjąkać coś, lecz nie dała mu dokończyć.
- Uciekaj.
Poczuł nieodpartą chęć, by ją pocałować, jednak w tym momencie usłyszał skrzypienie drewnianych schodów tuż za drzwiami pokoju. Ponaglony dodatkowo błagalnym spojrzeniem brązowych oczu, błyskawicznie zerwał się z podłogi, całkowicie zapominając o dręczącym go jeszcze przed chwilą kacu. Dopiął wreszcie klamrę pasa i zdołał wciągnąć jednego buta, którego jakimś cudem udało mu się odnaleźć w panującym w pokoiku bałaganie. Spojrzał z żalem na dziewczynę, która w pospiechu naciągnęła na siebie nocną koszulę a teraz próbowała dotrzeć w pobliże okna, nie raniąc po drodze nóg na rozrzuconych wszędzie figurkach i odłamkach szkła. Wtem zaskrzypiały drzwi i pojawiła się w nich blada twarz starszej kobiety.
- Do stu diabłów! Cóż się tu wyprawia! – wrzasnęła i gniewnie zmarszczyła czoło, przez co jej twarz upodobniła się do jakiejś upiornej, pomarszczonej sowy o wyłupiastych oczach. Elored poczuł ogarniającą go falę gorąca, gdy spoczął na nim jej świdrujący wzrok. – A to któż jest, u licha? Alita! Co ten hultaj tu robi? Osmar! Chodź no tu! – zawołała za siebie.
Z cienia za jej plecami wynurzyła się wyraźnie zaciekawiona twarz, a wraz z nią reszta ciała wyjątkowo rosłego mężczyzny. Kiedy tylko jego oczy odnalazły w pokoju osobę Eloreda, ich wyraz uległ zdecydowanej zmianie.
- O! A to ci dopiero! – ryknął zaskoczony osiłek, na co Eloredowi cała krew odpłynęła z twarzy, przez co stał się łudząco podobny do nieboszczyka, a poranny kac zaatakował ponownie ze zdwojoną siłą. – Cóż to za przybłęda? Chodź no tu bratku. Niechże ja się z tobą rozmówię!
Nie czekając, aż mężczyzna nazwany Osmarem przeciśnie się koło starej kobiety, Elored doskoczył do otwartych drzwi i machnął nimi z całą siłą, na jaką było go stać. Skrzypienie zawiasów zlało się z głuchym odgłosem uderzenia, po którym nastąpił przeciągły wrzask i potok przekleństw tak szpetnych, że zdołałyby zawstydzić niejednego żołnierza.
Odskoczył od drzwi i zaczął się panicznie rozglądać w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki. Dziewczyna patrzyła na niego chyba jeszcze bardziej przerażonymi oczyma, niż był on sam, ale po chwili przywołała go gestem do siebie i otworzyła okno. Chciała coś powiedzieć, ale wtem rozległo się zza drzwi wściekłe, charczące wołanie.
- Czekaj no, zasrańcu jeden, zapłacisz mi za to! Hastan, chodźże tutaj! Zabiję drania!… - drewniane schodki zatrzeszczały, jakby wbiegał na nie wściekły byk. Elored jeszcze raz rzucił się do drzwi i naparł na nie całym swoim ciężarem akurat w chwili, kiedy w szczelinie pojawiła się dłoń. Cienki, przeciągły skowyt przewiercił jego uszy, gdy grube palce Osmara uwięzły między krawędzią drzwi i ościeżnicą. Potworny lament przerodził się w żałosne łkanie, przerywane bełkotliwymi klątwami i wyzwiskami. Elored, jeszcze bledszy niż wcześniej, spojrzał na dziewczynę, która teraz stała blada, przyciskając boleśnie do ust dłonie, jakby to jej palce padły ofiarą drzwi.
- Lepiej niech cię tu nie dopadną – szepnęła, patrząc na niego przerażonymi oczyma. – Uciekaj już. Wynoś się!
Doskoczył do niej, łapiąc po drodze wiszącą na krześle koszulę i już miał się wspiąć na parapet okna, gdy poczuł pod stopą odłamek szkła ze stłuczonego flakoniku i noga się pod nim ugięła. Upadł, łapiąc rekami zranioną kończynę i zobaczył, jak przez drzwi wtoczył się z hukiem rozwścieczony mężczyzna, wyraźnie poszukujący go wzrokiem, jak pies tropiący dopadający zwierzynę. Zaraz za nim wpełzł drugi o przeraźliwie czerwonej twarzy, z wielkim purpurowym guzem na czole, przyciskający płaczliwie dłoń do brzucha.
- Tam jest! – wrzasnął ten drugi na widok Eloreda. – Łap psiego syna! Urwę mu ręce i zatłukę nimi na śmierć!
Obaj rzucili się w jego stronę i chwycili go za nogi. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Elored wierzgnął rozpaczliwie, oswobadzając jedną z nóg i trafiając nią pierwszego z napastników prosto w nos. Ten zatoczył się i runął na małą komódkę, do reszty ją gruchocząc. Drugi – ten z obtłuczonym czołem, chwycił go zdrową ręką za gardło i zaczął dusić. Puścił, kiedy szarpiący się Elored przypadkiem trafił go łokciem we wciąż pulsującego żywym bólem guza.
Cudem oswobodzony jednym susem znalazł się przy dziewczynie. Przycisnął ją mocno do siebie i pocałował, po czym wdrapał się na okno. Dostrzegł kątem oka biegnącego już za nim mężczyznę i, nie zastanawiając się zbytnio, zeskoczył na poniższy daszek. Skryte pod cienkim śniegiem dachówki ledwie wytrzymały jego upadek, który z pewnością nie należał do miękkich. Elored, jęcząc, potoczył się na krawędź połaci, gdzie udało mu się jakoś zatrzymać. W oknie nad sobą zobaczył wściekłą twarz Hastana.
- Ty zapluta gadzino, jeszcze cię dorwę! A wtedy łeb ci ukręcę, zęby powybijam i wyłupię oczy! Zobaczysz! – odgrażał się i wymachiwał rękami.
Elored z trudem podniósł się z daszku i przezwyciężywszy chwilową słabość postanowił zeskoczyć na ziemię. Ulica, pomimo pokrywającej jej warstwy śniegu, była twarda i lądowanie nie należało do przyjemnych. Znów pochwyciły go mdłości, jednak chyba jeszcze gorsze było przenikliwe zimno, przez które nie mógł opanować szczękania zębami. Ostrożnie naciągnął na plecy porwaną w biegu koszulę i spojrzał w górę na okno, w którym jeszcze przed chwilą widniała rozwrzeszczana czerwona twarz. Teraz dostrzegł w nim dziewczynę z rudym kołtunem na głowie, która, wychyliwszy się najdalej, jak mogła, krzyknęła do niego przejmująco:
- Uciekaj!...
…I wtedy drzwi pod daszkiem rozwarły się z hukiem i wypadł z nich Hastan z rozkrwawionym nosem, oraz Osmar z siną śliwą na czole i obłędem w oczach. Obolały Elored w jednej chwili rzucił się do szaleńczej ucieczki, jakby to nie ludzie, ale zionące ogniem demony wybiegły z domu i próbowały schwytać go w swoje pazury. Pędził jak obłąkany, niepomny na skaleczoną stopę, na której nawet nie miał buta, ani na wszelkie inne dolegliwości, które obecnie stały się dla niego zupełnie nieznaczące. Gnał na złamanie karku, potykając się, ślizgając na śniegu i przewracając ludzi, którzy mieli pecha wejść mu w drogę.
- Łapaj! Trzymaj drania! – słyszał krzyki za swoimi plecami. - Zabiję cię, oberwańcu! Jużeś martwy! Łapać go!...
Elored biegł szaleńczym tempem, nie zastanawiając się w ogóle nad kierunkiem ani celem – chciał tylko uciec. W jego głowie wirowały dziesiątki myśli i emocji, wymieszanych w jeden wielki, skłębiony chaos. Z jednej strony gardził sobą – miał ochotę pluć na siebie za wszystko to, co zaszło. Nie umiał nawet przypomnieć sobie imienia dziewczyny, chociaż tak bardzo by tego chciał. Chociaż słyszał je kilka chwil wcześniej! Z drugiej strony, płonęła w nim jakaś niezrozumiała, dzika satysfakcja, może nawet duma. Nie umiał nijak sprecyzować, co ją wywoływało. Nie poznawał samego siebie. Drażniło go to i zastanawiało. Czuł się podle, miał ochotę uciekać tak długo i daleko, jak to tylko było możliwe.
Serce waliło mu w piersi jak kowalski młot. Czuł się coraz gorzej. Skronie pulsowały palącym bólem, a żołądek wywracał się na lewą stronę, jakby ktoś wykręcał mu wnętrzności. Wciąż jednak słyszał za sobą krzyki pogoni.
Wyminąwszy staruszkę z wielkim koszem chrustu na plecach i przeskoczywszy siedzącego na wiaderku ślepego żebraka, gwałtownie skręcił w biegnącą poprzecznie aleję. Poślizgnął się i nieomal wpadł na grupę gwarzących kobiet. Nim odzyskał równowagę, cudem uniknął zderzenia z koniem ciągnącym wózek kupiecki. Spłoszona kobyła szarpnęła uprzężą i zatańczyła nerwowo na bruku, ku wielkiej wściekłości woźnicy, który prawie spadł z kozła. Zaraz za nim zza rogu wyskoczyli dwaj ścigający go mężczyźni, a ich wściekłe wrzaski i klątwy zlały się z przekleństwami kupca, który musiał niemało się natrudzić, aby uspokoić zwierzę.
Odbiwszy się od ściany kamienicy, Elored jednym susem przesadził stojącą mu na drodze beczkę z zamarzniętą deszczówką i pognał dalej w kierunku placu targowego.
- Zatrzymać drania! Łapcie go!... – krzyki za jego plecami na chwilę się oddaliły, ale nie ustały. Pogoń znów ruszyła, a on zaczynał tracić resztki sił.
Odwrócił głowę, by upewnić się, jak znikoma jest jego przewaga nad goniącymi. W rzeczy samej - była bardzo znikoma. Przy kolejnym przecięciu ulic wykonał nagły skręt w lewo w nadziei, że uda mu się zgubić, lub przynajmniej opóźnić pościg. Manewr okazał się jednak na tyle nagły, że kompletnie zaskoczył nie tylko pogoń, ale i wychodzącą zza rogu małą grupkę krasnoludzkich Khazdów. O ile pierwszy z nich wykazał się niezwykłym, jak na swoją posturę, refleksem i zdążył lekko odskoczyć na bok, o tyle drugi krasnolud pozostał w miejscu i dał się staranować, gdyż Elored sam nie był w stanie uniknąć zderzenia. Wyciągniętymi rękami zaparł się tylko o jego pierś, by złagodzić uderzenie, ale krasnolud stawił większy opór, niż młody legionista mógł oczekiwać. Poczuł, jak nogi odjeżdżają mu na śliskim śniegu, następnie sam odbił się i poleciał w bok, podczas gdy brodacz zaczął się zataczać i machać rękami, próbując odzyskać wytrąconą równowagę, a jego towarzysze ryknęli gromkim śmiechem.
- A niech cię trolle rozdepczą! – wrzasnął krasnolud na młodzieńca, kiedy wreszcie udało mu się odzyskać rezon. – Cóż się tu, do czorta, wyprawia? Rozum żeś postradał? Życie ci nie miłe?...
W tym momencie zza rogu wypadli goniący Eloreda mężczyźni i z całym impetem także runęli na krasnoluda. Zakotłowali się i całą kupą pokoziołkowali po ośnieżonym bruku alei, przy akompaniamencie krzyków, jęków i przekleństw.
- Na Kajdany Zhura! Tego już za wiele! – rozwścieczony brodacz zamachnął się wielką jak połeć szynki pięścią prosto w twarz leżącego na nim Hastana. – Zapłacicie mi za to, sucze pomioty!
Po głuchym odgłosie plaśnięcia nastąpił bolesny, charczący jęk i rzeka bełkotliwych przekleństw, których jednak Elored nie miał już możliwości słyszeć. Nie czekając dalszego rozwoju wypadków, podniósł się niepostrzeżenie i chwiejnie ruszył dalej, by w końcu bezpiecznie zniknąć w gęstej siatce dolmarskich ulic.
* * *