Boże Narodzenie AD 5243

Miejsce przeznaczone na wszelką twórczość pisemną w klimacie innym niż Fantasy.

Moderatorzy: Aniołowie, Mecenasi Sztuki

ODPOWIEDZ
Tariela, Demoniczny Miecz Niebios
 

Posty: 102
Rejestracja: 6 gru 2016, o 17:35
ID: 905
Rasa: Cz³owiek

Boże Narodzenie AD 5243

Post autor: Tariela, Demoniczny Miecz Niebios »

Żal trochę mi było patrzeć na ten pusty dział i nagle przypomniało mi się, że jakiś czas temu przecież napisałam miniaturkę, że tak powiem, z innego świata, będącą wprowadzeniem do sytuacji pewnego państwa. Przed Państwem nieedytowane, niekorygowane i ogółem mocno pozostawione w oryginale „Boże Narodzenie w Międzygwieździu 5243 roku”. Mogą być gdzieniegdzie ubytki w polskich znakach, bo program, w którym to pisałam, okazał się nie obsługiwać UTF-8 :(.
Boże Narodzenie w Międzygwieździu AD 5243
Reportaż opublikowany oryginalnie w Kurierze Wschodu, gazecie wydawanej na wszystkich planetach Unii Planet Wschodu. Czytając, pamiętaj o dyskrecji. Jeśli ten tekst wpadnie w niepowołane ręce, może to sprawić problem nie tylko Tobie, ale także i innym.
***
Gdy powiedziałam mojej rodzinie, gdzie zamierzam spędzić tegoroczne święta Bożego Narodzenia, wyglądali tylko na troszkę bardziej zaskoczonych niż zwykle. Mimo tego, że przyzwyczaili się do moich podróży po wielu ciałach niebieskich Unii, perspektywa mojej wycieczki do Międzygwieździa nieco ich przestraszyła. Planeta leżąca między gwiazdami Shatter i Alroix nie jest obecnie uznawana za najbezpieczniejszą, a tamtejsza sytuacja polityczna jest przedmiotem ciągłych sporów wielu różnych ciał i gremiów znanego nam wszechświata.

Obecnie Międzygwieździe, w naszym języku Transtaritagne, na mapach Galaktyki Dracarsis jest dzielone na trzy części. Na wschodzie, bliżej Shatter, leży Międzygwieździe Muntońskie ze stolicą w Mundaar, formalnie należące do Imperium Amratydzkiego od pięćdziesięciu dwóćh lat. Wschodnia część Międzygwieździa, zwana również Wantońskim, ze stolicą w Skyddaar to terytorium pod opieką Związku Republik Galaktycznych. Pomiędzy tymi dwoma państwami wciśnięty jest mały skrawek ziemi, biegnący od południa na północ i dzielący planetę na dwie części. To Międzygwieździe Centralne, nieoficjalnie będące strefą buforową między dwoma gigantami, którzy zawładnęli terytorium między gwiazdami na wiele lat.

Celem mojej wycieczki jest Sundaar, miasto tysiąca słońc, była stolica całego Międzygwieździa, a obecnie tylko główne miasto centralnej części Transtaritagne. Aby się tam dostać, muszę przebyć kilka portali i przesiąść się między kilkoma statkami. Nawet dla tak wprawionej podróżniczki jak ja, ta odległość jest spora, a cały dzień spędzony na dworcach i w środkach transportów mnie nuży. Moim ostatnim etapem podróży jest prom ekspresowy z Grettycji do Paoji, z postojem w Sundaar. Gdy rozpytuję się pośród pasażerów, wszyscy kręcą przecząco głowami w odpowiedzi na moje pytanie, czy aby przypadkiem nie lecą do Międzygwieździa.
— Dziwny cel podróży — stwierdza wprost jeden z młodych chłopaków — Tam niebezpiecznie. I w ogóle.

W końcu jednak o godzinie pierwszej w nocy czasu miejscowego z megafonu wydobywa się głos oznajmiający, że prom ekspresowy Twoich Linii Kosmicznych z Grettycji, Valoix do Paoji, Mitthous zatrzymuje się na godzinny postój w Sundaar, Transtaritanii. Stawiam nogi na zimnych płytach sundaarskiego dworca.
— Shiya? — zapytuje mnie nieśmiało dziewczyna, która stoi w poczekalni i widocznie na kogoś oczekuje. Chyba tylko ona. Cóż, późna pora i chyba niezbyt popularny cel podróży.
— To ja — odpowiadam. Na twarzy pytającej pojawia się uśmiech, który odwzajemniam. To Darmeer Sitta Pardo de Zela. Z nią i jej rodziną spędzę święta w Transtaritagne. Jeszcze nie wiem, czy to dobry pomysł.

Gdy taszczę swoje bagaże do tramwaju odjeżdżającego spod Dworca Centralnego w Sundaar, Darmeer co nieco opowiada mi o mieście.
— O tej porze jest trochę mało życia — przyznaje — Ale za dnia, o, zobaczysz sama. Bo ogólnie u nas dużo biznesów się kręci, sporo interesów. Ściągamy ciągle kolejne firmy. Inwestują w nas. I wiesz… — waha się przez chwilę, jakby nie wiedząc, czy powiedzieć coś — Ogółem to daje nam jako takie poczucie bezpieczeństwa. Że mimo tego, że jest wojna, to jednak nikt nie zniszczy międzynarodowych korporacji. Za dużo do stracenia — wzrusza ramionami.

Zerkam na nią, próbując ją zbadać, wyczytać coś z jej twarzy, jednak jest ona nieprzenikniona.
— Uhm — mruknęłam — Życie w ciągłym stanie wojny musi być ciekawe.
Podnosi brew, jakbym powiedziała coś zupełnie niestosownego. Już chcę przeprosić za swój nietakt, jednak przerywa mi.
— To nie jest dobre miejsce na takie rozmowy — mówi konspiracyjnym szeptem — Na razie przyjrzyj się temu budynkowi — macha ręką, pokazując na jakąś wysoką wieżę, której widać tylko górną część — To najwyższa wieża Pałacu Cesarzy Transtaritańskich. Jutro ci pokażę cały pałac, wstęp powinien chyba być bezpłatny — mruczy.

Wieża wznosi się ku niebu, jednak znika nam szybko z zasięgu wzroku, podczas gdy tramwaj mknie przez kolejne ulice. Mijamy kolejne budynki, Darmeer trochę mi opowiada o tym i owym. Ogółem — przekazywane jest mi ciągle wrażenie, że Sundaar jest miastem pełnym historii, ale i nowoczesnych biznesmenów oraz międzynarodowego dialektu egnońskiego, języka używanego w tej części kosmosu.

Na Placu Trojga Transtaritanii przesiadamy się w trolejbus. Idąc na kolejny przystanek, mijamy po drodze pomnik przedstawiający wyniosłą kobietę, siedzącą na tronie i wpatrującą się ponad siebie, jakby w gwiazdy. Zatrzymujemy się.
— Emanuela — mruczy do mnie Darmeer — Najpotężniejsza władczyni z rodu Emanuelidów. Mówimy, że na początku była republika, potem przyszło cesarstwo, ale dopiero ona z tego cesarstwa zrobiła prawdziwe cesarstwo. Wcześniej mieliśmy cesarstwo Międzygwieździa, a później, za jej czasów, cesarstwo ze stolicą w Międzygwieździu — kobieta śmieje się cicho do siebie — Jej wnuk, Dragonique Thierry, był ostatnim cesarzem. A potem… Potem była Wojna o Międzygwieździe. I teraz mamy to, co jest.
Próbuję sobie przypomnieć skrawki historii Międzygwieździa, z którą zapoznawałam się w trakcie mojej podróży tutaj. Moja towarzyszka, widząc moje zmieszanie i problem z umiejscowieniem tego, co mówi, w chronologii, przybywa z pomocą. Albo i nie.
— Opowiem więcej, jak dotrzemy do domu — po raz drugi tej nocy kręci głową na znak, że nie powinniśmy za dużo o tym rozmawiać. Nie w tym miejscu. I mnie dosięga ta atmosfera niewidocznego zagrożenia. Zaczynam się rozglądać wokół siebie, sprawdzając, czy nikt nas nie śledzi.

Mimo że u nas o drugiej w nocy jest ciemno, w Międzygwieździu blask rzucany przez Shatter i Alroix nieco tylko przyblakł, dzięki czemu mogę zobaczyć pomnik na placu w całej krasie. „Jej Cesarska Mość, Emanuela z Emanuelidów, cesarzowa znanego wszechkosmosu, pani na Sundari i całym Międzygwieździu, królowa Holii, Sarri, Paoji, Verthua, księżna Darrlue, Midyori, obrończyni Shatter i Alroix, suwerenka Doreen, Vaithys i Mauraphux” — głosi podpis na kamiennym piedestale. Mimo że większość tych nazw nic mi nie mówi, czuję pewien respekt, wpatrując się w Jej Cesarską Mość. Jedyne, co psuje mi ten czar, to jeden z jej tytułów.
— Cesarzowa znanego wszechkosmosu? — mruczę do Darmeer. Nie chcę jej obrazić, więc nie precyzuję głośno, o co mi chodzi, ale sam tytuł ten brzmi bardzo pretensjonalnie. Patrzy na mnie.
— To były inne czasy — tłumaczy — Nie było portali międzyprzestrzennych, nie było popularnych i szybkich promów kosmicznych. Wówczas dla nas, ludu Międzygwieździa, kosmos kończył się tam, gdzie najdalej mogliśmy dotrzeć zwykłymi promami. A że uznawaliśmy tylko jedną władzę nad całym kosmosem, nadaliśmy cesarzowej taki, a nie inny tytuł — mówi powoli, jakby tłumaczyła tę kwestię przedszkolakowi. Trochę się rumienię.
— Mhm — kiwam głową. Zaczynamy powoli iść na przystanek. Nagle przypomina mi się jeszcze coś. — Darmeer? — pytam.
Odwraca się od rozkładu jazdy na przystanku i patrzy na mnie z uwagą.
— Czemu tam było Sundari, a nie Sundaar? — pytam cicho, czując się głupio. Na pewno było jakieś racjonalne wyjaśnienie na to, być może to była zupełnie inna miejscowość, niż ta, w której jesteśmy? — Pani na Sundari — precyzuję, widząc jej pytające spojrzenie.
— Ach — mówi, objawiając na twarzy zrozumienie — Sundari to nazwa Sundaar w starym języku Międzygwieździa. Obecnie ten dialekt, mieszany z egnońskim, mogłabyś usłyszeć w Wantonii. Tutaj używamy bardziej… międzynarodowego narzecza — tłumaczy — Zaś w Muntonii byłoby to Sunddari.
— To tylko kwestia akcentowania niektórych głosek — zauważam — Niewielka różnica.
— Ale jest — odpowiada z naciskiem Darmeer — Postaraj się nie bagatelizować kwestii językowych — mówi — Tutaj to bardzo istotne sprawy.
Spoglądam na nią, czekając na rozwinięcie jej wypowiedzi, jednak dziewczyna milczy. W końcu nadjeżdża nasz trolejbus i ruszamy do jej domu. Odkładam kolejną rzecz na listę spraw, o które muszę zapytać. Później. W lepszym otoczeniu. Cokolwiek to oznacza.

***

— Nie ma w naszej historii żadnego momentu, który nie byłby poddawany w wątpliwość — wzdycha, zaczynając swoją opowieść Chia Pardo de Zela, siedemdziesięciopięcioletnia staruszka, mama mojej gospodyni — Na początku była republika. I tutaj już zaczynają się problemy.
— Nigdy nie mieliśmy łatwej historii — wzrusza ramionami Darmeer. Mimo że ubiera razem ze swoją córką, Krystine, choinkę, jest w stanie także przysłuchiwać się naszej rozmowie.
— Nasze legendy podają, że… — podjęła przerwany wątek Chia, rzucając córce karcące spojrzenie — Że istniała kiedyś planeta, zwana Ziemią. Jej mieszkańcy, ludzie, przez wiele lat próbowali podjąć kontakt z resztą kosmosu, wysyłając różne misje, sondy i tak dalej. W końcu podjęli próbę kolonizacji pierwszej planety, potem drugiej, trzeciej, i tak dalej. W końcu dotarli tutaj, między Shatter i Alroix, dwie wielkie gwiazdy naszego układu. Założyli tutaj osadę, którą nazwali Międzygwieździe.
— Nazwa Ziemia coś mi mówi — zmarszczyłam czoło, usiłując przypomnieć sobie, skąd ją znam — Ach! Podręcznik do historii kosmosu. Przedmiotu uczyłam się tylko przez rok, ale coś tam pamiętam. Tylko że… Tam Ziemia była przedstawiana jako legenda i jedna, chyba, z możliwości prób wyjaśnienia pochodzenia życia w kosmosie?
Starsza pani kiwnęła głową, a na jej twarzy pojawił się smutek.
— Generalnie, z naukowego punktu widzenia — głos zabrał Joon, mąż Darmeer, który na chwilę odłożył gazetę, aby posłuchać, o czym mówimy — jeśli chodzi o pochodzenie wszelkiego życia w kosmosie, nie ma jednolitej teorii. Jednak większość naukowców zauważa, że skoro wszyscy wyglądamy podobnie, z lekkimi modyfikacjami, to musimy wszyscy pochodzić ze wspólnego źródła życia. Spory dotyczą tego, gdzie owo źródło leży. Najbardziej popularna teoria w tym momencie to teoria właśnie, że wszystko rozpoczęło się na Ziemi, gdzie żyli pierwotni ludzie. Najpierw ich światem była tylko ta planeta, a potem zdecydowali się na podbój kosmosu. I tak powstaliśmy my.
— W czym leży problem? — zapytałam głośno — Dlaczego w moim podręczniku to legenda? Czy są jakieś inne teorie?
— Jak mówiłem — lekko uśmiechnął się Joon — to najbardziej popularna teoria. Mimo tego, że ma najwięcej argumentów przemawiających za jej prawdziwością… Problem z nią polega na tym, że po pierwsze, nie znamy lokalizacji planety zwanej Ziemią, po drugie zaś, gdy na sąsiedniej planecie powstało państwo Amratydów, potrzebowali jakichś podstaw pod swoje dążenia imperialne… Że tak się wyrażę.
— Najprościej było więc powiedzieć, że to od nich podchodzi ludność kosmosu. Albo przynajmniej my — sarknęła Darmeer.
— Głodne ekspansji terytorialnej państwo amratydzkie, wiedząc, że dłużej nie pociągnie na planecie bez żyznych pól i dających życie lasów oraz rzek, zaczęło lansować teorię o tym, że człowiek kosmosu pochodzi od starożytnych Amratydów, którzy wędrowali po wielu planetach, aż wylądowali na tej.
— Mieli na to dowody? — dopytuję.
— Z tego, co pamiętam, przedstawiali jakieś dokumenty. Ale to bardziej był casus belli — smutno uśmiecha się Joon — Gdy posiadasz siły zbrojne pięć razy większe niż cała ludność Międzygwieździa, wliczając w to okoliczne wysepki przyplanetarne, ciężko porównywać siły argumentów. Ważniejszy staje się, niestety, argument siły.

W 5191 roku Imperium Amratydzkie, na podstawie dokumentów zaświadczających o tym, że mieszkańcy Międzygwieździa są w istocie potomkami Amratydów, zakwestionowało prawo Jego Cesarskiej Mości Dragonique'a Thierry'ego do tronu cesarskiego, co poskutkowało wygonieniem i upadkiem dynastii Emanuelidów. Dokumenty zostały przedstawione po fakcie państwom Związku Republik Galaktycznych. Żadne ze stu dwudziestu czterech państw nie zakwestionowało ich prawdziwości. Wszystkie z nich były zajęte czymś innym…

— Mój mąż zawsze twierdził, że traktat z Hala Montigny był hańbą dla naszego narodu — mówi cicho Chia — Deny, świeć Panie nad jego duszą, po zabójstwie cesarza wstąpił do armii i walczył w wojnie przeciwko Amratydom.
— W podręcznikach do historii mogłaś spotkać się z określeniem Wojna o Transtaritanię — uzupełnia Joon. Jestem mu wdzięczna za to, że próbuje uporządkować moją wiedzę. Jednak momentalnie decyduję się na zadanie najgłupszego chyba pytania w mojej karierze reporterskiej.
— Czym się różni Transtaritania od Międzygwieździa? — pytam cicho.
Wszyscy domownicy — Chia, Krystine, Darmeer, i sam Joon — patrzą na mnie, zaskoczeni, przerażeni? Sama nie wiem, jak to określić.
— To jest to samo — dziewczynka wieszająca łańcuch na choince przerywa milczenie — Po prostu Międzygwieździe to nazwa w naszym języku, języku naszych przodków, a Transtaritania to nazwa nadana nam przez Amratydów, która przyjęła się w powszechnym nazewnictwie międzyplanetarnym.
Darmeer patrzy na nią z dumą w oczach.
— Dla nas nie ma Transtaritanii. Jest tylko Międzygwieździe — mówi Joon — Ale używanie tej drugiej nazwy oficjalnie jest zakazane. Co nie oznacza, że tego nie robimy.
— Pierwszy raz użyto jej w Hala Montigny — wraca do przerwanego wątku Chia — Imperium Amratydzkie, po wystosowanu noty informacyjnej do cesarza, wprowadziło swoje wojska do Muntonii. Wówczas mieszkaliśmy tam, w małym domku… — w jej oczach odbijają się wspomnienia — Ja, Deny i mała Dar. Miała chyba jakieś dwa lata. Ja dwadzieścia trzy. Gdy Deny usłyszał, co się święci, kazał nam uciekać do Sundari, gdzie mieliśmy daleką rodzinę. Spakowaliśmy się w parę godzin, chociaż nie chciałam odjeżdżać bez niego… Ale nie miałam wyboru, bo kto zdążył z mężczyzn, to uciekał na wschód, a kto nie, tego werbowali do armii. Deny akurat sam poszedł, nie chciał uciekać, gdy państwo potrzebowało obrony. A Związek miał szybko pomóc. Tak mówił… — opowiada Chia. W jej głosie wyraźnie słychać wzruszenie. A może i żal? — W każdym razie, tydzień później dostaliśmy list, że zmarł w potyczce pod Halmuari. Dzisiaj… — przerywa na chwilę, zastanawiając się nad czymś — W sumie cieszę się, że zmarł wtedy, a nie później. Boby po Hala Montigny chyba mu serce pękło.
— Gdy Amratydzi wkroczyli na teren Międzygwieździa, władze natychmiast wystosowały prośbę o pomoc do Związku Republik Galaktycznych — rzekł sucho Joon — Wszyscy liczyli na to, że przyjdzie niedługo. I przyszła, ale w dosyć nieoczekiwanej formie. Ówczesny lider Związku, Try Varra Halexi, przyleciał do Hala Montigny dwa tygodnie po obaleniu cesarza. W parę godzin dogadał się z Amratydami i podpisał traktat, na mocy którego Muntonia miała być im oddana, zaś Wantonia trafiła pod zarząd Związku. Zostawili sobie Centrum jako strefę buforową.
— Hańba — mruczy Chia.
Joon smutnieje. Zerkam na niego pytająco.
— Jego rodzina pochodzi z Muntonii — mówi Darmeer, widząc gorszy nastrój swojego męża — Do dziś nie ma z nią kontaktu. Formalnie jest zakaz kontaktu między Międzygwieździami. Nie możemy nawet pisać listów, a co dopiero poruszać się między terytoriami naszego państwa.
— Jednak w Sundaar jest o tyle wygodnie, że nie musimy prosić o pozwolenie na wyjazd poza miasto, czy w ogóle na wyjazd gdziekolwiek. Nie kontrolują nas aż tak. Ale pewien stopień ostrożności jest zalecany — mruknął Joon — W Muntonii i Wantonii już nie jest tak dobrze…

***

— Czy obchodzisz Boże Narodzenie? — pyta mnie Krystine. Jej uśmiechnięta twarzyszka nie zdaje sobie sprawy z tego, że zadała właśnie trudne pytanie.
— Hm — zastanawiam się — Cóż, gromadzimy się co roku z rodziną przy stole wigilijnym. Ale to raczej po to, żeby się spotkać. A Ty?
— Kocham Boże Narodzenie — odpowiada z radością — To takie ekscytujące, czekać na pierwszą gwiazdkę, i na narodziny Pana Jezusa, i na prezenty…
— Co ciekawsze — dorzuca Joon — Biblia, czy w ogóle Boże Narodzenie, to kolejny dowód popierający teorię o Ziemi jako źródle wszelkiego człowieczeństwa. Jest sobie bowiem Bóg tworzący planetę, którą wyobrazić sobie możemy jako Ziemię, jest potem Jezus po niej chodzący…
— A Pan Jezus nie narodził się w Betlejem Transtaritańskim? — pyta zaciekawiona dziewczynka ojca.
— Betlejem Transtaritańskie leży na tej samej wysepce, na której jest i Międzygwieździe Zdrój — wyjaśnia — Powstało tam z inicjatywy Amratydów, aby nie było pytań o to, w którym Betlejem narodził się Jezus. Przed ich okupacją jednakże tam niczego nie było. Prawdziwe Betlejem, w którym co roku przychodzi na świat Zbawiciel, leży na Ziemi.
— Och — mruczy zawiedziona dziewczyna.

Nie lubię się afiszować ze swoimi przekonaniami religijnymi, ale uważam to za niesamowite, że w różnych strefach czasowych, w różnych wymiarach, przestrzeniach i galaktykach, mimo tak wielkich odległości, nie tylko materialnych, ale i psychicznych, od wielu lat co roku siadamy wspólnie do stołów, aby spotkać się z rodziną i celebrować narodziny Jezusa, mało znanego nam osobnika z zupełnie innej galaktyki, niewymienianej nawet na lekcjach Rozszerzonej Geografii Kosmosu. I jakoś nikt nie wnika w to, gdzie to, po co to narodzenie. Chyba po prostu się przyzwyczailiśmy do świętowania bez refleksji nad tym, co świętujemy.
***
— Gdy zagaśnie pierwsza gwiazda na niebie, należy pomyśleć sobie życzenie — instruuje mnie Krystine — W następnym roku się spełni. Nie wcześniej!
Posłusznie więc podchodzę do okna i razem z resztą rodziny wypatruję pierwszej gwiazdy, która zagaśnie. U mnie, na rodzimej planecie, przyjęło się zaczynać kolację wigilijną po tym, jak pierwsza gwiazda się pojawi na niebie — bowiem to ona, według Biblii, miała zaprowadzić trzech magów do Betlejem gdzieś w odległej galaktyce. Ale u nas świeci Słońce, nie dwie gwiazdy. Ciekawe, czy w tej galaktyce, w której rodzi się Jezus, również świeci Słońce, czy może coś innego daje im blask? Ciężko wyobrazić sobie życie bez źródła światła…
— Zgasła! — informuje z radością dziewczynka.
Nawet nie zauważyłam. Ale to chyba nie ma znaczenia, w końcu i tak to tylko stary zwyczaj świąteczny, nic prawdziwego. Rozglądam się po twarzach innych członków rodziny. Każdy z nich jest zamyślony. Darmeer powtarza pod nosem coś, co brzmi jak „bezpieczeństwo”, Joon cicho kiwa się, a Chia przesuwa kolejne paciorki różańca w ręku.

— Czego sobie zażyczyłaś, Krystine? — pyta z ciekawością w głosie Joon. Na twarzy jego córki wyskakuje rumieniec. Opuszcza szybko głowę.
— Żeby ten Patho z drugiej be poszedł ze mną na lody — mówi cicho.
Wszyscy się lekko śmiejemy.
— Darmeer? — zwraca się do niej mąż.
— Abyśmy ten rok spędzili bezpiecznie.
— Ja… — zaczyna Chia — Ja prosiłam o to, żebym mogła żyć w Międzygwieździu, gdzie nie muszę używać tej okropnej nazwy Transtaritania, tylko tej, której od lat używaliśmy.
— Czy to w ogóle możliwe? — pytam.
— Jest taka legenda… — mówi Chia — Legenda? Historia? Sama nie wiem…
— Po zamordowaniu Dragonique'a Thierry'ego i jego rodziny w Pałacu Cesarskim znaleziono ciało tylko samego cesarza oraz jego krewnych. Jednak żona i syn zniknęli — wyjaśnia Darmeer — Poza tym, mogą żyć także potencjalni potomkowie z bocznych linii rodu Emanuelidów.
— Ach — zrozumienie mnie ogarnia — Czyli są jeszcze osoby, które mogą rościć prawa do tronu cesarskiego?
Chia kiwa głową.
— Jeśli jest coś, czego nas uczy historia Jezusa z Betlejem, to jest to, że trzeba mieć nadzieję — szepcze — Bez niej nic nie ma sensu.
***
Miasto tysiąca słońc… Teraz już wiem, że ta nazwa pochodzi stąd, że blask gwiazd oświecających Międzygwieździe nigdy nie znika. Jest tych promieni tysiące. Lecz sama nadałabym Sundaar jeszcze jedną nazwę… Miasto tysiąca nadziei. Bo wygląda na to, że w okupowanym Międzygwieździu to jedyne, co trzyma ludność tej planety przy życiu. Żyją oni codziennie nadzieją na wyzwolenie, na to, że ukaże się gdzieś następca tronu cesarskiego i powiedzie ich do walki o wolne Międzygwieździe.

Swoją drogą, gdy wylądowałam na dworcu w Paoji, pani z megafonu zapowiedziała, że prom kosmiczny z Transtaritanii Centralnej przystąpił do lądowania. W duchu poprawiłam tę nazwę na Międzygwieździe… I od mojego pobytu w tym niezwykłym regionie poprawiam każdego. Bo jednak kwestie językowe mają cholernie duże znaczenie.
Strażnik
Strażnik
 

Posty: 0
Rejestracja: 23 wrz 2016, o 12:47
ID: 0
Rasa: Cz³owiek

Re: Boże Narodzenie AD 5243

Post autor: Strażnik »

Moglbym to przeczytac w porzadnej ksiazce. Bardzo porzadnej. Czytalo sie gorsze, nie czytalo sie az tak wiele lepszych. Smaczne!
ODPOWIEDZ