Czas płynie - to ogólnie znana rzecz. Zdecydowanie mniej ludzie wie, czemu nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Rzeka naszego istnienia płynie bowiem swoim nieubłagalnym tempem. Czasem ci żyjący w głównym nurcie odczuwają uciekający czas bardziej, przemierzający życie nieco z boku mogą cieszyć się jej powolnie zmieniającą się tonią.
Niektórzy twierdzą, że czas zatacza kręgi i ci są właśnie w błędzie, choć aż tak daleko od prawdy nie są. Albowiem rzeka czasu meandruje wciąż w różnych kierunkach, a jej zakola mogą nieuważnemu obserwatorowi wydawać się identyczne. Jedynie najwytrwalsi badacze dostrzegają rytm tego labiryntu zdarzeń.
Niemal nikt nie zastanawia się co znajduje się w starorzeczach...
Czas nocy dobiegał końca niecierpliwie wypatrując blasku świtu. Zwiastowało go jaśniejące niebo gdzieś nad horyzontem. Kontury chmur niemrawo przemierzających nocne niebo coraz bardziej zarysowywały się wśród błyszczących gwiazd. One z pewnością już dostrzegały wyłaniające się zza horyzontu słońce, czego nie można było powiedzieć o mieszkańcach znajdującego się pod nimi lasu.
Niemniej nadchodzący świt zaczęły już witać swym trelem wśród konarów drzew drozdy i kosy, a tuż pod nimi wtórowały im rudziki i świergotki. Oczywiście żaden z nich nie zbliżył się do ogniska wciąż podtrzymywanego w obozowisku karawany przemierzającej puszczę. Senny wartownik również z nadzieją wpatrywał w niebo wyczekując porannej łuny.
Obóz pogrążony był w nocnym marazmie. Konie spokojnie stały uwiązane przy jednym z wozów. Co rusz słychać było pochrapywanie któregoś z podróżnych. Spośród ludzi ułożonych na improwizowanych legowiskach nie spał tylko jeden człowiek. Jego oddech był o wiele za szybki by należał do kogoś pogrążonego w okowach snu, zaś blond włosy kleił do twarzy zimny pot. Chłopak widocznie się czegoś bał. Wpatrywał się szeroko rozwartymi oczami w otaczającą czerń być może w strachu, że coś w niej zobaczy, być może w nadziei, że tak się nie stanie. W jego uszach wciąż brzmiał głos usłyszany tej nocy: "Dopadnę cię."
Opowieść ze snu
Moderatorzy: Aniołowie, Mecenasi Sztuki
-
- Posty: 8
- Rejestracja: 6 gru 2016, o 17:35
- ID: 907
- Rasa: Cz³owiek
-
- Posty: 8
- Rejestracja: 6 gru 2016, o 17:35
- ID: 907
- Rasa: Cz³owiek
Re: Opowieść ze snu
Czerwieniejące niebo na wschodzie niechybnie oznaczało początek kolejnego dnia. Wpierw nieznaczne poruszenie w obozie przerodziło się w typowy poranny zgiełk. Dorzucono do ognia by nagotować strawę na śniadanie, kilku chłopów oporządzało konie. Zwijano obóz. Młody Artur również ruszył do przydzielonej mu pracy. Wpierw sprawdził, czy noc nie wpłynęła negatywnie na ładunek, jaki wiózł do Armidale - wytworną parę pantofelków wykonaną specjalnie dla tamtejszej hrabiny. Specjalny kuferek sprawił, że rosa, która obficie pokryła wilgocią okoliczną roślinność, nie miała dostępu do delikatnego obuwia. Artur zamknął wieko i umocował ładunek wraz z innymi na wozie kupca Tobiasza. Jako zwykły pasażer młodzik nie miał wiele więcej pracy - Tobiasz nie ufał młodemu szewcowi jak nie ufał nikomu spoza gildii kupców, którym z resztą chyba też nie ufał - zatem chłopak ruszył przez zbierający się obóz. Chciał raczej zabić czas niż znaleźć coś konkretnego, lecz nogi zaniosły go w okolice, w których i tak planował wcześniej czy później się znaleźć, choć - jak to zwykle bywa - nie teraz.
Wóz należący do Bruna Vernieri odstawał od większości wchodzących w skład karawany pojazdów. Nie był przykryty płócienną plandeką lecz skrywała go drewniana obudowa jaką czasem widzieć można było w wozach taborowych. Znakomite wykonanie wozu jak i ozdoby na jego burtach znaczyły, iż właściciel jest osobą majętną i obytą w świecie. Sam Bruno Vernieri uchodził w karawanie za mędrca i znaczną figurę nie tylko na szlakach, ale również w miastach kupieckich. Artur z niejakim ociąganiem podszedł do mężczyzny i z jeszcze większą niepewnością wykrztusił ostatecznie:
- Panie Vernieri?
- Słucham cię młodzieńcze - zza wozu wyszedł tęgi mężczyzna już nie pierwszej młodości. Lekko znoszony choć wciąż znacznej wartości strój podróżny wieńczyła lekko nalana twarz z precyzyjnie przyciętą brodą i siwiejącymi włosami zgrabnie spiętymi na obcą modłę. Buty wysokie, z bydlęcej skóry, dobrze utrzymane wskazywały na człowieka bywałego w leśnej głuszy, któremu jednak ta bytność nie przeszkadzała zachować klasę. Tym bardziej Artur speszył się niezwykłością sprawy, z jaką przyszedł. Ostatecznie przełamał się, a jego wewnętrzna walka wywołała uśmiech na twarzy rozmówcy.
- Panie Vernieri, jesteście człowiekiem mądrym i bywały w świecie. Nie jedno widzieliście i z niejednym przyszło wam się zmierzyć. Czy mogę zatem prosić o pomoc.
- A cóż takiego przytrafiło ci się chłopce na środku traktu handlowego, wśród karawany - omiótł tu ręką otaczające ich wozy - co wymagałoby pomocy człowieka bywałego w świecie, jak raczyłeś mnie nazwać.
Artur ponownie się zmieszał. Burknął jedynie:
- Mam sny.
- Chyba wszyscy je miewamy - Vernieri był w wyśmienitym humorze, a cała sytuacją niepomiernie go musiała bawić.
- Śni mi się kobieta.
Na tę uwagę bogacz wybuchnął śmiechem.
- To nic złego, chłopcze. W twoim wieku to wręcz wskazane. Kimże jest twa wybranka?
- Ona... - Artur znów się zawahał - Nie znam jej, ale ona chyba chce mnie zabić.
Uśmiech jeszcze chwilę gościł na twarzy kupca, lecz po chwili spełzł, a przenikliwe, niebieskie oczy zaczęły wwiercać się w umysł młodzieńca.
- Opowiedz mi o tym - rzekł w końcu mężczyzna.
- Nie ma tu za wiele do opowiadania. Jakieś dwa miesiące temu zaczęła gościć w mych snach pani. Piękna pociągła twarz, jasne włosy, biała suknia. Powtarza wciąć "Dopadnę cię. Znajdę i zabiję. Nie umkniesz mi." Chciałem iść do świątyni, czy to nie demon jakiś, ale wyjazd się przytrafił, a tu o radę nie ma kogo spytać. Przyszedłem do was, boście tu najmądrzejsi.
Vernieri zasępił się widocznie. Oparł się o koło wozu i myślał długą chwilę.
- Nie wygląda mi to chłopce na próbę opętania. Świątynia ci zatem tu raczej nie pomoże. Bardziej mag jakiś by się zdał, ale w karawanie żadnego znacznego nie ma. Postaraj się zatem dotrwać do Armidale. Tam mój przyjaciel, Greg Termerin, nam z pewnością pomoże. Człek to dobry i mądrością znacznie mnie przewyższający. A jeśli nie zdoła ci pomóc, to przedstawi osobom, które zdołają. Już taki on jest.
- Dziękuję wam panie - Artur ukłonił się i ruszył do tobiaszowego wozu, bo karawana już się szykowała do wyjazdu.
- Powiedź mi jeszcze jak cię zwą, chłopce - rzucił jeszcze za nim kupiec.
- Jestem Artur Nowitz, terminator u szewca Barłomieja Falanta z Grodzic - krzyknął młodzieniec uradowany. Znalazł pomoc. Prawie rozwiązanie. Wytrwa do Armidale. A tam jego koszmarne problemy się skończą.
Wóz należący do Bruna Vernieri odstawał od większości wchodzących w skład karawany pojazdów. Nie był przykryty płócienną plandeką lecz skrywała go drewniana obudowa jaką czasem widzieć można było w wozach taborowych. Znakomite wykonanie wozu jak i ozdoby na jego burtach znaczyły, iż właściciel jest osobą majętną i obytą w świecie. Sam Bruno Vernieri uchodził w karawanie za mędrca i znaczną figurę nie tylko na szlakach, ale również w miastach kupieckich. Artur z niejakim ociąganiem podszedł do mężczyzny i z jeszcze większą niepewnością wykrztusił ostatecznie:
- Panie Vernieri?
- Słucham cię młodzieńcze - zza wozu wyszedł tęgi mężczyzna już nie pierwszej młodości. Lekko znoszony choć wciąż znacznej wartości strój podróżny wieńczyła lekko nalana twarz z precyzyjnie przyciętą brodą i siwiejącymi włosami zgrabnie spiętymi na obcą modłę. Buty wysokie, z bydlęcej skóry, dobrze utrzymane wskazywały na człowieka bywałego w leśnej głuszy, któremu jednak ta bytność nie przeszkadzała zachować klasę. Tym bardziej Artur speszył się niezwykłością sprawy, z jaką przyszedł. Ostatecznie przełamał się, a jego wewnętrzna walka wywołała uśmiech na twarzy rozmówcy.
- Panie Vernieri, jesteście człowiekiem mądrym i bywały w świecie. Nie jedno widzieliście i z niejednym przyszło wam się zmierzyć. Czy mogę zatem prosić o pomoc.
- A cóż takiego przytrafiło ci się chłopce na środku traktu handlowego, wśród karawany - omiótł tu ręką otaczające ich wozy - co wymagałoby pomocy człowieka bywałego w świecie, jak raczyłeś mnie nazwać.
Artur ponownie się zmieszał. Burknął jedynie:
- Mam sny.
- Chyba wszyscy je miewamy - Vernieri był w wyśmienitym humorze, a cała sytuacją niepomiernie go musiała bawić.
- Śni mi się kobieta.
Na tę uwagę bogacz wybuchnął śmiechem.
- To nic złego, chłopcze. W twoim wieku to wręcz wskazane. Kimże jest twa wybranka?
- Ona... - Artur znów się zawahał - Nie znam jej, ale ona chyba chce mnie zabić.
Uśmiech jeszcze chwilę gościł na twarzy kupca, lecz po chwili spełzł, a przenikliwe, niebieskie oczy zaczęły wwiercać się w umysł młodzieńca.
- Opowiedz mi o tym - rzekł w końcu mężczyzna.
- Nie ma tu za wiele do opowiadania. Jakieś dwa miesiące temu zaczęła gościć w mych snach pani. Piękna pociągła twarz, jasne włosy, biała suknia. Powtarza wciąć "Dopadnę cię. Znajdę i zabiję. Nie umkniesz mi." Chciałem iść do świątyni, czy to nie demon jakiś, ale wyjazd się przytrafił, a tu o radę nie ma kogo spytać. Przyszedłem do was, boście tu najmądrzejsi.
Vernieri zasępił się widocznie. Oparł się o koło wozu i myślał długą chwilę.
- Nie wygląda mi to chłopce na próbę opętania. Świątynia ci zatem tu raczej nie pomoże. Bardziej mag jakiś by się zdał, ale w karawanie żadnego znacznego nie ma. Postaraj się zatem dotrwać do Armidale. Tam mój przyjaciel, Greg Termerin, nam z pewnością pomoże. Człek to dobry i mądrością znacznie mnie przewyższający. A jeśli nie zdoła ci pomóc, to przedstawi osobom, które zdołają. Już taki on jest.
- Dziękuję wam panie - Artur ukłonił się i ruszył do tobiaszowego wozu, bo karawana już się szykowała do wyjazdu.
- Powiedź mi jeszcze jak cię zwą, chłopce - rzucił jeszcze za nim kupiec.
- Jestem Artur Nowitz, terminator u szewca Barłomieja Falanta z Grodzic - krzyknął młodzieniec uradowany. Znalazł pomoc. Prawie rozwiązanie. Wytrwa do Armidale. A tam jego koszmarne problemy się skończą.